Zeszyty 1957 – 1972

 

14 grudnia.

Wczoraj nie mogłem zasnąć. Torturowało mnie, w sensie dosłownym, takie obrzydzenie do ciała, że zamiast się położyć, powinienem właściwie iść gdzieś i urżnąć się w trupa.

Myślałem o tym, że roślina nie cuchnie, że jej rozkład nie ma w sobie nic okropnego. Ale ciało to zwyczajna, najzwyczajniejsza zgnilizna. Życie nie powinno było się wysilać na przekraczanie stanu roślinnego. Wszystko, co przyszło potem, jest właściwie ohydne, przerażające. Definicja żywego: to, co jeszcze nie cuchnie. Czuję grozę, patrząc na wszystkie te otaczające mnie trupy, nie wyłączając mojego. Wszystko, co się rusza, od insekta do człowieka, przyprawia mnie od drżenie i pogrąża w takim obrzydzeniu, że aż się trzęsę. Królestwo zwierzęce jest zdradą wobec roślinnego, tak jak roślinne – wobec mineralnego.


Tego ranka myślałem przez całą godzinę, tzn. pogłębiałem jeszcze trochę swoje niepewności.


Ja, ja, ja – jakie to męczące!


Wszyscy rozprawiają o teoriach, doktrynach, religiach; w sumie o abstrakcjach. Nikt nie mówi o czymś żywym, przeżytym, bezpośrednim. Filozofia i cała reszta to aktywność pochodna, abstrakcyjna w najgorszym sensie tego słowa. Wszystko w niej jest bezkrwiste. Czas staje się czasowością itd. Zbieranina produktów wtórnych.

Na innej płaszczyźnie, ludzie nie szukają już sensu życia, wychodząc od własnych doświadczeń, lecz biorąc za punkt wyjścia historii czy takiej bądź innej religii. Jeśli w samym sobie nie ma motywów do rozprawiania o bólu czy nicości, to po cóż tracić czas na studiowanie buddyzmu? Wszystkiego trzeba szukać w sobie, a jeśli nie znajdujemy tam tego, czego szukamy, cóż – trzeba dać sobie spokój z szukaniem.

Tym, co mnie interesuje, jest moje życie, a nie doktryny o życiu. Na próżno przerzucam stronice książek, nie znajduję w nich nic bezpośredniego, absolutnego, niezastępowalnego. Wszędzie ta sama filozoficzna paplanina.


Wszelki ruch twórczy implikuje odrobinę prostytucji. Dotyczy to tak Boga, jak każdego, kto dysponuje jakimkolwiek talentem. Chcąc zostać czystym, nie wolno się uzewnętrzniać. Przy każdej okazji chronić się w sobie – taki jest chyba obowiązek człowieka „wewnętrznego”. Inny, zewnętrzny, nie liczy się, jest częścią „ludzkości”.

 

 

Tego popołudnia, na pustej drodze, rozmyślałem o czymś tak banalnym, a jednak przerażającym, jak przeszłość – wszelka przeszłość jako taka: gdzie się podziały lata, które przeżyłem? Gdy pomyślę, że ten oto moment, w którym się dręczę, za chwilę spocznie na niezmierzonym cmentarzysku czasu, jakim jest każda egzystencja, tracę resztki ochoty do dalszego trwania.


Czemu tyle myślę o samobójstwie? Dlatego, że gdy tylko cofnę się jeszcze przed moją przeszłość bądź wyobrażę sobie chwilę nazajutrz po mojej śmierci, nie umiem już odnaleźć żadnego sensu w znikomym wydarzeniu, jakie zaistniało między tymi dwoma trwaniami.

Nie jest dobrze dla człowieka zastanawiać się nad czasem poprzedzającym jego narodziny ani nad tym, który nastąpi po jego śmierci. Taka refleksja jest zgubna dla owej maleńkiej przerwy między oboma.



Skrywajmy jak najgłębiej w sobie tę pewność, która przerasta wszystkie inne: życie nie ma sensu, nie może go mieć. Musielibyśmy się natychmiast zabić, gdyby nieoczekiwane objawienie przekonało nas o czymś przeciwnym. Bez powietrza moglibyśmy jeszcze oddychać; ale udusilibyśmy się od razu, gdyby odebrano nam radość wynikającą z naszej bezużyteczności…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Okaleczony Las

  Obecną porą powinny władać zwłoki. Ten plugawy stan pozbawiony uprzywilejowania; kiedy pierwiastek boski opuścił mięso, przez co mięso ...