Szkarłat

 


 

 

Szedł parkiem Snu. Obserwowały go bezlistne drzewa, pokryte napisami ławki i rozpalający ogniska bezdomni; w tym roku jesień wyjątkowo szybko przyniosła ze sobą niskie temperatury. Dlatego też władze miasta wyznaczyły miejsca w Perun, gdzie po zmroku wolno rozniecać ogień. I tak nie planowano renowacji ze względu na pustki w budżecie, więc kilka dodatkowych plam wypalonej ziemi niewiele zmieni. Poza sięgającymi kilku metrów paleniskami istniały też koksowniki; machnięte czarną farbą konstrukcje w kształcie misy lata wcześniej rozlokowano w miejscach schadzek studentów i amatorów alkoholizacji pod chmurką.

Podczas stabilnych dni, gdy godziny nie wyróżniały się niczym szczególnym, a wnętrze trwało uśpione, Piotrek na pewno dostrzegłby magię otoczenia; swego rodzaju aurę tworzoną przez zdewastowany park, szare niebo, umęczone twarze ludzi i cienie wpełzające na powojenne mury. Niestety pięć miesięcy wcześniej rozsądek Grzelewskiego wyskoczył przez okno, zabierając za sobą ostatnie okruchy nadziei. Nie istniało już konstruktywne myślenie; nie było mowy o żadnej konstrukcji myślowej, chyba że dotyczyła ona wspominania ukochanych kobiet. Na nic medytacja, bełkot stoików, czy rady Sama Harrisa, gdy wnętrze pożera posiadająca świadomość substancja… Substancja końca świata.

Tak bardzo za wami tęsknię… – wyszeptał, wycierając rękawem płynące z oczu łzy. – Jesteście aniołami, na które ta ułomna rzeczywistość po prostu nie zasługuje.

Postawił kołnierz płaszcza i przyśpieszył kroku. Zamiast zejść schodami, użył zjazdu dla wózków, jakby cofnął się o trzydzieści lat i znów był pięcioletnim dzieciakiem. Począwszy od pierwszej klasy podstawówki aż do dzisiejszego dnia, cierpiał na lęki i nerwicę; każdy, nawet najmniejszy, obowiązek kosztował go o wiele więcej wysiłku niż resztę rówieśników. Tym bardziej był zdziwiony, że teraz, w tak skrajnej sytuacji, nie czuł przerażenia; nie było szalejącego w piersi serca, drżących dłoni, czy oddalonej rzeczywistości – spłyconego przez szklany klosz otoczenia. Istniał tylko ból wypełniający każdy centymetr wewnętrznego świata. Intensywnością wykraczał on poza skalę. Piotrek próbował objąć go rozumem; znaleźć punkt zaczepienia i zapanować nad mentalną anihilacją. Niestety non-stop krwawiący wrzód nie zamierzał odpuścić.

Mijał właśnie aleję, po której obu stronach rosły wiązy, gdy znudzone wnętrze wystrzeliło kolejny pocisk. Stanął mu przed oczami obraz Dagmary. Najsłodsza nastolatka pod słońcem o obsypanych piegami policzkach i sterczących na wszystkie strony, odziedziczonych po babce, kręconych włosach kasztanowego koloru. Wspólne wakacje w Bieszczadach, wspólna miłość do malarstwa i bezwarunkowe zrozumienie… Relacja między ojcem a córką często ulega komplikacji bądź nawet pogorszeniu, gdy pociecha wchodzi w wiek nastoletni i zaczyna uganiać się za chłopcami. Jednak nie w tym przypadku. Zbyt wiele wspólnych tematów zespoiło Piotrka i Dagmarę, by różnica pokoleń i poglądów była ją w stanie nadwątlić. Grzelewski dostrzegał czasem zazdrość na twarzy Igi, gdy stał razem z córką przy sztalugach, tworząc kolejny malunek, lub – jak zwykła nazywać ich prace małżonka – „kolejne oblicze wykolejonej wyobraźni”.

Kochane dziewczynki… – rzekł i przystanął. Siedząca na ławce podstarzała kobieta bacznie się mu przyglądała przekrwionymi oczami. W dłoni obleczonej poszarpaną rękawiczką ściskała flaszkę wódki.

Co tam mruczysz?

Nie zamierzał odpowiadać, lecz usta same się otworzyły, a język ruszył z miejsca:

Do siebie mówiłem.

Źle pan wyglądasz.

I kto to mówi, pomyślał. Następnie rzekł:

Dziwne, bo czuję się wyśmienicie.

Staruszka wyszarpnęła z kieszeni kurtki niedopałek papierosa, po czym włożyła go do ust i odpaliła. Dym popłynął w stronę jesiennego nieba.

Jestem tylko zapijaczoną kretynką. Oczywiście, że tak. Ale żyję na ulicy od lat i zauważam rzeczy, o których zwykli ludzie nie mają pojęcia.

Powinno mnie to obchodzić?

Nieznajoma podrapała palcem wskazującym włochaty pieprzyk wielkości rodzynka wyhodowany na lewym policzku i się uśmiechnęła; została jej tylko jeden spękany ząb, przez co wyglądała niczym najstarsze niemowlę na świecie.

Możesz ściemniać milicję na komendzie, ale nie mnie. Śmierdzi od ciebie trupem, młodzieńcze. Widziałam ludzi w podobnym stanie.

Wybaczy pani, muszę już iść.

Miłośniczka wysokoprocentowego etanolu wypuściła dym przez nos. Podczas tej czynności zadzierała głowę, spoglądając na przepływające po niebie chmury.

Niewiele różnisz się od zjawy – stwierdziła. Mówiła powoli i spokojnie. – Dziwne, że jeszcze rzucasz cień… Gdybym była młodsza, może nalegałabym na dłuższą rozmowę. Kiedyś miałam ideały; kiedyś wiedziałam, co znaczy altruizm. Teraz jednak…

Zamiast dokończyć, machnęła ręką i przyłożyła butelkę do ust.

Gest wart więcej niż tysiąc słów. – Piotrek uśmiechnął się bladym uśmiechem, skinął kobiecinie głową i ruszył dalej.


*


Słońce obłożyło promieniami pomnik siostry magdalenki, której to zakon założył pierwszy klasztor nad brzegiem jeziora Głębi, doprowadzając do powstania grodu, a później miasta o nazwie Perun. Piotrek rzucił przelotne spojrzenie poszczerbionej rzeźbie i poczuł gęsią skórkę przebiegającą po plecach; dobrotliwy uśmieszek kontrastował z pozbawionymi źrenic, zimnymi oczami posągu. „Wygląda niczym zagniewany bożek – pomyślał – który sam nie może się zdecydować, co chce zafundować swym wyznawcom; kolejną plagę? Najazd obcych wojsk? A może, tak dla odmiany, rok obfitujący w zbiory i zwierzynę? Może najpierw podaruję im tyle nadziei, by zechcieli się rozmnażać, a później sprowadzi suszę i nowy typ wirusa atakującego wyłącznie dzieci? Cholerni ludzie żyją tak krótko, a przecież jest tyle możliwości, by im dosrać!”. Ostatnie zdanie zaskoczyło Piotrka. Nie spodziewał się, że w takim stanie jest zdolny do sarkazmu. Nie wiedział też, czy powinien potraktować to jako coś pozytywnego.

Wraz z pogłębiającym się mrokiem dotarł do pordzewiałych drzwi wprawionych w betonową ścianę o kształcie półokręgu. Owiane złą sławą podziemia Miasta Mgły, w których cztery lata wcześniej zginął morderca małych dziewczynek – Sekator z Perun. Betonowe korytarze łączące się, według przekazywanych z dziada pradziada plotek, z ruinami pogańskiej świątyni zagrzebanej w mule na dnie jeziora. Przez stulecia Perun przechodziło z rąk do rąk; rozrastało się nie tylko na powierzchni, ale też pod nią. Nie istnieją dokładne mapy labiryntu, a nikt nie jest na tyle szalony, by zgłębiać tak niestabilną, zalaną w wielu miejscach wodą, konstrukcję.

Wszystkie te lata… – Zaczął Grzelewski, przejeżdżając opuszkami po pordzewiałym kawałku blachy, który lata temu służył jako drzwi. – Lata zalewającego oczy potu, upokorzeń i wyrzeczeń. Walka o szczęście swoje i bliskich; o stabilizację i przyszłość; pieprzoną, utkaną z mrzonek, przyszłość. Tylko po to, by na koniec zniknąć pod ziemią i zostać pożartym przez szczury. Pierdolona groteska…

Nim zrobił pierwszy krok za pordzewiały próg, jeszcze raz oparł wzrok na strzępach promieni słonecznych. Wtedy właśnie dotarło do niego, że nadszedł koniec. Wewnętrzny głosik wyszeptał:

Pochłonie cię mrok. Nigdy już nie zobaczysz słonecznego dnia.


*


Niespełna pół roku wcześniej Iga wyszła z restauracji (pracowała jako kucharz) i ruszyła w stronę domu. Mimo że profesjonalnie zajmowała się gastronomią od jedenastu lat i zdążyła przyzwyczaić do rygorów tego zajęcia, wciąż cierpiała z powodu bólu nóg, który utrzymywał się nawet w nocy, utrudniając zasypianie. Tym bardziej czuła radość na myśl o tygodniu wolnego spowodowanego renowacją głównej sali. Przechodząc między wysepkami utkanymi ze światła latarń, wyobrażała sobie wieczory z Dagmarą, podczas których oglądają najnowszy sezon Barryego z Billem Haderem w roli głównej, czy wybierają się do centrum handlowego, by buszować po sklepach z ciuchami. Kobieta nie chciała sama przed sobą tego przyznać, lecz w głębi serca czuła zazdrość, że Piotrek z córką mają tak dobry kontakt. Podczas gorszych dni potrafiła nawet zapałać złością do męża, później zaś czuć z tego powodu poczucie winy.

Pewnie z powodu przeglądania katalogów wyobraźni, nie zauważyła, że ktoś za nią idzie. Zresztą… Nawet gdyby obejrzała się przez ramię i oparła wzrok na nieznajomym, najprawdopodobniej nie poczułaby strachu. Dwuwymiarowy, wycięty przez blask lamp, staruszek miał raźny krok, lecz nawet chorujący na lęki Piotrek miałaby spore trudności, by uznać go za zagrożenie. Zaciśnięta na lasce dłoń drżała niczym liść podczas porywistego wiatru i nie zdołałaby zgnieść nawet muchy, nie wspominając o obezwładnieniu trzydziestopięcioletniej kobiety w sile wieku. Jedynie oczy mężczyzny mogłyby zaalarmować Grzelewską; kształtem podobne do przewróconych łez dwa punkty pulsujące szkarłatem.

Dotarłszy do skrzyżowania, skręciła lewo. Znajdowała się niedaleko jeziora Głębi; po lewej stronie miała promenadę i smagniętą promieniami księżyca taflę wody, a po prawej labirynt poniemieckich kamienic o fasadach przypominających ospowatą facjatę. Do mieszkania zostało jej niemal dwa kilometry. Drogą od czasu do czasu przejechał samochód; wiatr przyniósł strzępy rozmów i trzask płomieni ogniska z pobliskiego lasku. Ot kolejna noc przesycona melancholią i pragnieniem, by znaleźć się gdzie indziej; by bez planu spakować manatki, zgarnąć z banku oszczędności i wraz z rodziną wyjechać do miejsca, w którym nie byłoby jednej znajomej twarzy, a system nie wykręcałby człowieka jak szmaty.

Marzenie – wyszeptała. Sięgała akurat po komórkę, by napisać do Piotrka, gdy poczuła dłoń na ramieniu.

Wstrzymała powietrze i się odwróciła.

Dobry wieczór. – Mężczyzna o lasce przechylił głowę. Przez szczelinę między wargami widać było sine dziąsła. – Mam nadzieję, że pani nie wystraszyłem.

Dobry wieczór. Coś się stało? – Przy ostatniej sylabie głos jej się załamał, ponieważ zobaczyła blask w oczach mężczyzny. Trwał zaledwie chwilę, lecz wiedziała, że istniał naprawdę. Zepchnęła ten fakt na krańce świadomości i na czas rozmowy przybrała maskę poważnego dorosłego.

Mogłaby pani zadzwonić do mojej rodziny? Teraz kiedy temperatura spadła, postanowiłem wyjść na spacer. Niestety stare nogi odmawiają posłuszeństwa i [tu rozłożył dłonie] nie dam rady dojść do domu. Zapisałem na kartce numer do wnuczka, więc jeżeli to nie problem…

Nim zdążył dokończyć, Iga uśmiechnęła się, wzięła go pod rękę i poprowadziła w stronę najbliższej ławki. Podczas tej czynności mówiła:

Nogi potrafią dać się we znaki. Coś o tym wiem.

Dziękuję za pomoc.

Ale to żaden problem. Każdemu może się zdarzyć słabszy dzień.

Tuż obok siedziska znajdował się kosz na śmieci i kolejna latarnia. Tym razem cyklopie oko nie rzucało pomarańczowego światła, lecz oblewało otoczenie mleczną poświatą. Na jednej z desek oparcia ktoś starannie wyrył: „Gdyby wszystkie góry były książkami, wszystkie jeziora atramentem, wszystkie drzewa piórami, to nie wystarczyłoby jeszcze do opisania bólu świata”. Iga wiedziała, do kogo należał ten cytat, lecz teraz za cholerę nie mogła sobie tego przypomnieć.

Mieszkam w Perun o bardzo dawna – podjął nieznajomy zachrypniętym głosem wieloletniego miłośnika tytoniu. – Można powiedzieć, że jestem starszy od kamienic, na które patrzymy – dodał, siadając. Dłonie splótł na lasce. Broda lekko mu drżała.

Miasto Mgły ma w sobie coś… sama nie wiem; mimo ponurej atmosfery, mgieł i wszystkich tych pieprzonych dziwaków potrafi urzec. Przynajmniej od czasu do czasu.

Może właśnie dlatego?

Ch… Chyba nie rozumiem, co ma pan na myśli. Proszę podać numer, na którym mam…

Przesunął na nią oczy. Zrobił to nadzwyczaj powoli, jakby znajdował się pod wodą. Kolejny raz wypełnił je krwawy blask. „Czyżby w żyłach dziadka płynęła fosforyzująca krew? ” – pomyślała Iga, przywołując na twarz kolejny uśmiech. Niestety ten grymas nacechowany był zdenerwowaniem. Wnętrze dłoni Grzelewskiej pokrył pot.

Chciałem powiedzieć, że może właśnie dlatego padło na Dagmarę?

Imię córki w ustach starego zabrzmiało prawie jak obelga. Iga schowała telefon do kieszeni, wzięła głęboki oddech i twardo spojrzała na nieznajomego. Z łatwością przeszła z otwartości do ataku.

Skąd znasz imię mojej córki?

Z nerwów aż ci żyła wyskoczyła na czole! Musisz być silna, jak bohaterka hollywoodzkich gniotów; uderz mnie, napluj mi w twarz! Zrób cokolwiek!

Pieprzony świr.

Odwróciła się i ruszyła w stronę chodnika.

Mam nadzieję, że będę miał okazję powąchać jej piękne, kręcone włosy! Może nawet ściągnąć różowe majteczki, które sobie ostatnio kupiła!

Tego było za wiele. Dla Igi nie miało znaczenia, że słowa padły z ust staruszka; nawet gdyby facet umierał na raka prostaty i tak nie darowałaby mu tych słów. Odwróciła się i niemal biegiem ruszyła w stronę ławki. Dłonie zacisnęła w pięści z taką siłą, iż paznokieć palca wskazującego zranił skórę.

Skurwiel! – syknęła. Następnie podniosła rękę i zaatakowała.

Była tak bardzo rozgniewana; tak bardzo zaślepiona chęcią zmiażdżenia twarzy mężczyzny, iż zdała sobie sprawę, że została dźgnięta, dopiero gdy poczuła krew wsiąkającą w materiał dżinsów.

Rodzice takich dzieci jak Dagmara zwykle nie kończą najlepiej.

Odsunęła się od niego. Jęknęła z bólu.

Coś ty mi zrobił!

Rzeczywistości w Perun przeplatają się z zadziwiającą łatwością – stwierdził starzec. Wstał. W jednej dłoni trzymał pokryty krwią sztylet. – Że też wznieśli miasto akurat w tym miejscu; taki blisko moich ruin.

Nie zbliżaj się! – krzyknęła Grzelewska, po czym wyszarpnęła z kieszeni telefon. – Zaraz tu będzie policja!

Oczy nieznajomego nabrały takiego odcienia czerwieni, iż nie można było dostrzec źrenic. Siny, pokryty wrzodami język wysunął się z jego ust i przejechał po wargach.

Nim tu dojadą, znikniesz. Zostaniesz zwierzyną w krainie Szkarłatu.

Przyłożyła telefon do ucha. Po sygnale odezwał się głos dyspozytorki:

Komisariat policji Perun, w czym mogę pomóc?

Chcę zgłosić napaść na ulicy…

Właśnie wtedy otoczyła ją próżnia. Przez ułamek sekundy unosiła się w czymś podobnym do przestrzeni kosmicznej. Następnie opadła na ziemię z taką siłą, aż zaryła tyłkiem w trawę. Z latarni nie padało już światło koloru mleka, lecz krwistoczerwony blask. Tę samą barwę przybrały neony sklepów ciągnące się po drugiej stronie ulicy, światło wypływające z telefonu, którzy Grzelewska miażdżyła w dłoni, a nawet gwiazdy. Staruszek zniknął; wraz z nim szum ruchu ulicznego i przelatujący samolot. Rzeczywistość wokół kobiety wypełniła pustka i mrok; gęsta substancja otchłani zdawała się ściekać z fasad budynków i spływać na ulicę gdzie asfalt zastąpiły kocie łby. Tą wersją miasta władały dwie barwy, które nie tyle walczyły ze sobą, ile współgrały w jakiejś upiornej harmonii.


*


Dagmara zerwała się z łóżka i przebiegła po pokoju rozszerzonymi oczami. Zegarek stojący na szafce wskazywał jedenaście minut po drugiej w nocy. Ciało dziewczyny pokrywał pot. Serce galopem próbowało połamać jej żebra, a zapętlony wewnątrz głowy głos wrzeszczał:

Ona jest w niebezpieczeństwie! Mama krwawi i jest w niebezpieczeństwie!

Oparła stopy na podłodze i ruszyła w stronę drzwi. Podszedłszy do nich, położyła dłoń na klamce. Już miała ją nacisnąć, gdy usłyszała:

Ojciec nie zrozumie. To świetny facet, ale nie sięga wzrokiem tak daleko, jak ty. Możesz liczyć tylko na siebie… A teraz rusz się!

Łzy pociekły jej po policzkach. Miała zaledwie piętnaście lat. Nie wiedziała, dlaczego widzi to, co widzi; pierwszy koszmar o utkanym z czarnych konturów, wypełnionym światłem koloru krwi, świecie przyszedł pięć lat temu. Nie rozumiała go. Nie mogła zrozumieć. Dopiero z pomocą ojca – wraz z rozwijaniem warsztatu malarskiego formowała logiczną całość ze strzępów wpadających do głowy. Im była starsza, tym dalej potrafiła sięgnąć. Podczas monotonnych lekcji, gdy większość klasy siedziała z nosami w telefonach, odsuwała kurtynę rzeczywistości; zaglądała do miejsc, które odwiedzili nieliczni.

Pewnego razu, po nocy spędzonej na rozmyślaniach, Dagmara postanowiła porozmawiać ze szkolnym psychologiem. Wtedy pierwszy raz usłyszała w głowie chropawy głos, z którym rozmawiała do dzisiaj: „Nikt nie zrozumie… Nie zechce zrozumieć, że to, co widzisz, jest rzeczywiste. Głosiciele niewygodnych prawd od zarania dziejów kończyli na stosach. Homo sapiens nienawidzi, gdy ktoś drąży fundament, na którym wzniósł swe poglądy i życie w ogóle; z tysiąclecia na tysiąclecie małpeczki budują zamki z piasku, zaciskając przy tym powieki, by przypadkiem nie dostrzec czegoś niepokojącego. Uwierz mi, nie warto z nimi rozmawiać ”.

Mamusiu… – wyszeptała, siadając przy biurku.

Drżącą dłonią wyrwała kartkę z bloku, chwyciła za automatyczny ołówek firmy Faber-Castell i zaczęła szkicować. Przez pierwsze trzy minuty robiła to ostrożnie; była świadoma każdego ruchu. Podobnie jak z medytacją, Dagmara potrzebowała czasu, by zejść pod powierzchnię – przeniknąć przez powłoki oddzielające rzeczywistości i wprawić w ruch talent (bądź przekleństwo) otrzymany niebywałym zbiegiem okoliczności. Tej nocy pierwszy raz nie tylko wyruszy w najdalszą z wędrówek, ale też spróbuje (na samą myśl miała ochotę krzyczeć) ingerować w obcy świat. Czasem, gdy podczas rysowania kreśliła dziwaczne miejsca, w których z całą pewnością nie postawiła stopy ludzka istota, odnosiła wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Nie chodziło o materialnego podglądacza, lecz postać ukrytą na tworzonym rysunku. Tatuś często powtarzał, że na tym świecie nie ma nic za darmo, więc zerkanie na drugą stronę też może mieć konsekwencje…

Nawet nie zdała sobie sprawy, kiedy odpływa. Ołówek poruszał się po kartce papieru z zawrotną szybkością. Wyłaniał znaki podobne do glifów, podziemne korytarze i krwawiącą z boku kobietę. Tuż za nią, na dalszym planie, skąpana blaskiem księżyca, kroczyła postać; utkana ze smoły, niemal naga kobieta z wielkim okiem na piersi i rozpostartymi połami płaszcza. Podczas kreślenia tajemniczej sylwetki Dagmara jęknęła. Twarz dziewczyny wykrzywiło przerażenie. Gdyby ktoś obserwował scenę z boku, dostrzegłby, iż żarówka na biurku przybiera czerwony odcień, jakby światy nie tyle przenikały się wzajemnie, ile walczyły o dominację, na każdym skrawkiem materii.


*


Zaalarmował ją śmiech. Wyobraziła sobie hieny chichrające się podczas zajadania napęczniałych od gazów zwłok słonia. Zerknąwszy przez lewe ramie, Iga spostrzegła wysoką na trzy metry postać. Nieznajoma szła po wodzie niczym pieprzony Jezus i szczerzyła kły, jakby usłyszała najlepszy żart na świecie. Jej głowa przypominała pociągnięty smołą balon. Usta pękniętą ranę. Wypełniały je trzy rzędy kłów o kształcie trójkąta.

Co do…

Mimo bólu przeszywającego bok podniosła się z ławki. Nie wiedziała, co robić. Intuicja podpowiadała, że to już nie jest Perun; a przynajmniej nie to Perun, w którym mieszkała przez ostatnie piętnaście lat. Posępne kamienice przypominały wycięte z czarnego papieru konstrukcje. Odkąd lampy zmieniły kolor, nie widziała nawet jednego przechodnia; drogą nie przejechał jeden samochód. Również ruch uliczny i tramwajowy zdawał się nie istnieć w tym dziwnym, posępnym świecie.

Mamo!

Głos natężeniem przypominał szept wypowiedziany z drugiego końca pokoju. Jedno słowo wystarczyło, by Iga rozumiała, kto się do niej odezwał. Matka pozna głos córki nawet z drugiego końca wieczności.

Dagmara? Ale jakim cudem? Jak to!?

Niebezpieczeństwo! Uciekaj od niej!

Przeplatające się śmiechy narastały. Kobieta z wielkim krwawiącym okiem na klatce piersiowej weszła na promenadę i ruszyła w stronę Igi. Jej biały płaszcz tak bardzo nie pasował do tego miejsca, iż – jakby z przestrachu – nie padałby na niego nawet światła lamp.

Zbyt daleko się wybrałeś, człowieku – stwierdziła nieznajoma. Na potwierdzenie wagi swych słów, zacisnęła długie na dziesięć centymetrów, pokryte deltami żył, palce koloru nocy.

To nie moja wina… Ja. Nic. Nie…

Mamo!

Nie wiedziała, co robi. W głowie miała taki harmider, iż bała się, że zemdleje. Jedynie głos córki wyrwał ją z odrętwienia, dzięki czemu zdołała najpierw postawić pierwszy krok, a potem ruszyć pędem w stronę chodnika. Krew z rany spłynęła po nodze – wypełniła but. Przebiegłszy przez ulicę, wbiła się w jedną z alejek, po czym wniknęła głębiej w trzewia miasta. Mijała puste kontenery na śmieci, pordzewiałe sterty złomu, rozpadające się mury i płoty z trudem utrzymujące pionową pozycję. Wszystko oblane blaskiem płynącym z krwawego uśmiechu księżyca i przytwierdzonych do ścian szklanych oczu. „Może to faktycznie są oczy? – wrzasnął napędzany adrenaliną mózg Igi. – Może ucieczka jest bezcelowa, ponieważ Pani spod czerwonego nieba obecna jest, w każdym snopie światła? Czyżbyś trafiłaś do świata rządzonego przez królową posoki?”.

Zamknij się! – Zamierzała krzyknąć, lecz tylko wyszeptała. Upływ krwi i napierające na kości fale bólu wprawiały ją w coraz większe rozedrganie. – Dagmara? Kochanie? Nie zostawiaj mnie…

Dotarła do czegoś, co wyglądało na osiedlowe wysypisko śmieci, niegdyś najprawdopodobniej służące za podwórko. Teraz zalegały je pokrzywione ramy od rowerów i fragmenty karoserii. Grzelewska przechodziła ostrożnie między metalowymi elementami, ponieważ ostatnie czego pragnęła, to utrata równowagi i kolejne rany cięte. Nagle ciemność zadrgała i poruszyła się. Kobieta przystanęła i zasłoniła dłonią usta. Na zdezelowaną kanapę wskoczył kot. Ślepia miał takiej samej barwy, co wszystko w tym świecie. Nie wyglądał na szczególnie zainteresowanego ranną; niemal od razu odwrócił od niej wzrok, by wyczyścić sobie futro. W innych okolicznościach Iga na pewno zrobiłaby mu zdjęcie, by później pokazać je Piotrkowi i koleżankom z pracy, lecz teraz nawet nie przyszło jej to do głowy. Minąwszy murek okalający podwórko, zamierzała wejść w kolejną alejkę, gdy spostrzegła coś, co zjeżyło jej włosy na karku. Ktoś, przy pomocy białej farby, napisał na ścianie następujące słowa: „W raju żadna rzecz ani istota oblegana przez światło nie rzuca cienia. Znaczy to, że brak jej realności jak wszystkiemu, co trwa nietknięte przez mrok i opuszczone przez śmierć”. Autor tego jakże dziwnego tekstu nie zostawił po sobie podpisu. Czy był kolejnym niewinnym wrzuconym do obcego świata? Czy w końcu dopadła go pani w białym płaszczu? A jeżeli nie… Czy wciąż żyje i można go znaleźć? Wszystkie te pytania (i dziesiątki innych) z szybkością bolidu przelatywały przez światłowody pod czaszką Grzelewskiej, gdy parła przez mrok obserwowana okiem obcych konstelacji i tonącej w ciszy aglomeracji.


*


Szept od czasu do czasu informował ją o płonących bólem mięśniach dłoni. Dagmara nie zamierzała zaprzątać sobie nim głowy; zresztą… Nie byłaby do tego zdolna, ponieważ pracujący na najwyższych obrotach umysł wykorzystywał każdą komórkę – zamienił nastoletnie ciało w transcendentną maszynerię, która niczym lodołamacz miażdży powłokę oddzielającą światy. Dziewczyna wiedziała, że kroczenie śladami matki nie wystarczy, by ją uratować. Trzeba zanurkować w ciemności i wyszarpnąć tyle okruchów przyszłości, ile to tylko możliwe. Wzięła więc głęboki oddech, otarła zalewający oczy pot i kolejny raz przyłożyła ołówek do kartki. Zawieszona pod sufitem żarówka, mimo wyłączonego światła, błyskała czerwienią na przemian ze stojącą na biurku lampką. Przechodząca ulicą trójka pijaczków przystanęła i wlepiła oczy w krwawe błyski wypływające z okna drugiego piętra kamienicy przy ulicy Emila Ciorana.

Ktoś sobie imprezkę urządził!

Chyba burdel.

Czemu od razu burdel?

Co ty? Do szkoły nie chodziłeś? Czerwonego światło: znaczy burdel!

Skończyć pieprzyć panie inteligentny, bierz łyka i oddawaj flachę.

Pewnie to tylko studenciaki szaleją…

Dwóch mężczyzn i kobieta z włochatym pieprzykiem na lewym policzku perorowali przez kolejne kilka minut, stojąc naprzeciw kamienicy, w której mieszkała Dagmara. Popijali przy tym wódkę Parkową. Kolory ich twarzy wskazywały na bliskie pokrewieństwo z kukiełkowym bohaterem lat dziewięćdziesiątych o imieniu Kulfon. W głowach szumiało im od etanolu. Świat oddalał się – wraz z nim ból niewyleczonych chorób i skurcze pustego żołądka. Trójka miłośników trunków wiedziała, że nic już ich nie dosięgnie; alkohol nie tylko spłycał rzeczywistość, ale też tępił jej pazury. Pewnie dlatego nie zareagowali gwałtownie, gdy w mgnieniach szkarłatnego światła zobaczyli postać kobiety w białym płaszczu. Najpierw stała przy oknie z uśmiechem godnym Marvelowskiego Venoma, by w kolejnych błyskach, poklatkowo, zniknąć w głębi pomieszczenia.

Pijaczkowie spojrzeli po sobie, po czym bez słowa ruszyli w dół ulicy. Wiedzieli, że w Perun dzieją się rzeczy dziwne. Nieraz mieli okazję obserwować coś, co nie powinno istnieć w zwykłej, szarej rzeczywistości. Lata na ulicy nauczyły ich jednak, że najrozsądniej odwrócić wzrok, trzymać gębę na kłódkę i zapomnieć o całej sprawie… Najlepiej przy pomocy wysokoprocentowego etanolu.


*


Wbiegła między drzewa. Źdźbła trawy sięgały jej do kolan i łamały się przy najdelikatniejszym dotknięciu, wypuszczając w powietrze fosforyzujący pył. „Może to zarodniki? – przeleciało Idze przez umysł. – Czy ich wdychanie może mi zaszkodzić?”. Na to pytanie odpowiedziała makabryczna strona jej osobowości:

Przód bluzki i spodnie spływają krwią… Tracisz siły, idiotko. Zdychasz w obcym świecie, ścigana przez coś, co według praw nauki, nie powinno istnieć. Nie wiesz nawet, czy zdołasz wydostać się z miasta, a zaprzątasz sobie głowę pieprzonymi zarodnikami!?

Prawą rękę przyciskała do boku, lewą zaś wyciągnęła do przodu, by nie wykuć sobie oka gałęzią. Niestety nie przewidziała gwałtownego spadku terenu, który wytrącił ją z równowagi i cisnął w jeszcze gęstszy mrok. Opadając, próbowała schwycić kępę traw, by spowolnić spadanie. Otaczał ją szum i dezorientacja. Miała ochotę krzyczeć, lecz tak mocno zacisnęła usta, aż popłynęła z nich krew. Ostatecznie dotarła do przepaści, przeleciała dodatkowe dwa metry i wpadła do wody. Zimno koiło nerwy; nawet rana boku na chwilę odpuściła. Iga otworzyła oczy i ze spokojem spojrzała w stronę powierzchni. Pełgało na niej światło księżyca.

Ponaglana brakiem tlenu, wydostała się na brzeg. Podniósłszy materiał bluzki, spostrzegła przyssane do rany dziesiątki piszczących stworzeń o czarnych, lśniących tułowiach. Na ten widok dostała torsji i zwymiotowała. Miała ochotę wrzeszczeć z obrzydzenia. Zamiast tego odrywała pasożyta jeden po drugim, po czym ciskała je w ciemność. Podczas całej operacji nie zachowała czujności. Pewnie dlatego nie zauważyła, gdy w ciemności zamajaczyło wielkie, szkarłatne oko. Zatrzepotała utkana z mroku źrenica. Pani spod czerwonego nieba płynęła nieśpiesznie kilka centymetrów nad ziemią. W końcu dotarła tak blisko, iż Iga poczuła jej zapach; smród palonych opon przemieszany z gnijącymi kwiatami. Wzrokiem przepełnionym paniką spojrzała przed siebie. Źrenica jedynego oka stwora rozszerzyła się. Grzelewska miała wrażenie, że próbuje jej coś przekazać; wyjaśnić porządek rzeczy niedostępny dla homo sapiens. „Każdy dyktator i ludobójca; każdy pierdolony ruch ideologiczny rani czynem i słowem z powodu fanatycznego przekonania, że jego prawda jest najprawdziwsza… – Pomyślała, wstając. – Może jestem tylko człowiekiem, ale nie interesują mnie wymówki kolejnego żałosnego kata!”. Zaskoczyła ją wypełniająca kończyny wściekłość. Mimo osłabienia spowodowanego utratą krwi – podniosła pięści. Zdołała nawet uderzyć istotę w żołądek, lecz cios nie wywarł żadnego wrażenia. Szponiasta dłoń zacisnęła się wokół szyi Igi i ją podniosła.

Jesteś popiołem rozwianym przez wiatr.– Stwór mówił wolno. Ledwo można było rozpoznać poszczególne słowa; najwyraźniej jego usta miały trudność z artykułowaniem słów stworzonym przez ludzi. – Zabawka przekonana o własnej istotności.

Iga najpierw chciała coś powiedzieć. Gdy to się nie udało z powodu zaciśniętego gardła, zebrała resztkę śliny i splunęła istocie w twarz. Następnie usłyszała:

Umrzesz pod obcym niebem. – Długi jęzor wysunął się z ust i zatańczył prawie jak kobra pod takt ruchów fakira. – Nikt nie zapamięta twojego imienia.


*


Nim Dagmara skończyła serię szkiców wybiegających w przyszłość, schwytano jej matkę. Dziewczyna brała pod uwagę, że tak może się stać. Nie miała jednak wyboru – mimo słabych pionków musiała rozegrać partię do końca i podjąć kilka ryzykownych ruchów po drodze. Na szczęście wróciła do swej rodzicielki akurat wtedy, gdy ta niesiona była przez panią w białym płaszczu. Kreśląc wykrzywioną bólem i strachem twarz jednej z najdroższych osób na świecie, roniła kolejne łzy. Smutek pogłębiał również fakt, iż wiedziała, że to przez nią; z jej powodu Iga wylądowała w świecie czerni i czerwieni. Jako nastolatka miała nadzieję, spotkać kogoś o podobnych zdolnościach. Nieraz kusiło ją, by napisać list do ojca i wszystko wyznać. Teraz było za późno. Wiedziała o tym i doskonale zdawała sobie sprawę, że w razie śmierci mamy, nie zdoła żyć ani chwili dłużej. Odpychała jednak tę ostateczną, destrukcyjną myśl, ponieważ miała zadanie do wykonania, a wybieganie w przyszłość – z reguły – rodziło same wątpliwości.


*


Iga traciła i odzyskiwała przytomność. W pewnym momencie otworzyła oczy i zdała sobie sprawę, że światła miasta zostały daleko w tyle – wyglądały jak gwiazdy, które opadły na ziemię, by lepiej przyjrzeć się poczynaniom śmiertelnych. Stwór metr po metrze pokonywał ścieżkę biegnącą poprzez bezkresne morze traw. Pokrywały one wzgórze zwieńczone metalowym prętem wielkości słupa telefonicznego. Gdy dotarły na szczyt, zza chmur wychynął księżyc, kolejny raz zaszczycając otoczenie mdłym blaskiem zakrzepłej krwi. Iga uderzyła o ziemię i otworzyła oczy. To, co spostrzegła, sprawiło, iż po plecach przebiegł jej dreszcz. Nigdy wcześniej nie czuła takiego przerażenia. Oto kilka metrów dalej leżały gałęzie ułożone w stos. Te na samej górze, z powodu nawilgotnienia, miały ciemniejszy odcień, jakby Pani spod czerwonego nieba zamierzała maksymalnie przedłużyć męki swej ofiary i nie dopuścić do przedwczesnej utraty przytomności.

Czyżbym trafiła do piekła? Dlaczego mnie to spotkało?

Pytania porwał wiatr. Grzelewska nie miała już siły do walki. Usiadłszy, ukryła twarz w dłoniach i zaszlochała. Dziesiątki razy zastanawiała się, co czuje człowiek w celi śmierci; gdy siedzi na pryczy w noc poprzedzającą egzekucję i obserwuje własne dłonie. „Za kilka godzin zamienię się w kawał gnijącego mięsa; moja świadomość zniknie z powierzchni ziemi na zawsze. Nastąpi prywatny, poprzedzony wrzaskiem bólu, prywatny koniec świata… Równie dobrze mogłabym nie istnieć, ponieważ nie pozostanie po mnie choćby odcisk palca. Zresztą…”.

Pozostawienie śladu w świecie, który ulega ciągłej dekompozycji, jest równie nierealne, co życie po śmierci. – Wyrzuciła rozedrganym głosem jedno słowo za drugim, nie zdając sobie z tego sprawy niczym osoba majacząca w wysokiej gorączce. – Czy kiedykolwiek istniałam? Może jestem tylko blaknącym snem kogoś, kto żył dawno, dawno temu?

Place koloru sadzy chwytały kawałki drzewa i wrzucały je do stojącego nieopodal paleniska. Wyglądało na to, że istota w białym płaszczu wiedziała, co robi, jakby pobierała nauki w dziedzinie cierpienia u samego książę-biskupa Würzburga – Philippa Adolfa von Ehrenberga.

Mamo…

Szept blakł w ułamku sekund. Iga nie miała pewności, czy faktycznie słyszy córkę. Gonitwa myśli i rozchwianie emocjonalne wymuszały na kobiecie eskapizm. Raz nawet zdołała wmówić sobie, że wróciła do domu i szykuje się do snu w objęciach ukochanego męża. Słyszała przepływającą w kaloryferach wodę, niknący sygnał karetki i wpadający do sypialni purpurowy blask neonu zawieszonego po drugiej stronie ulicy. By dopełnić wizję, brakowało tylko twarzy Piotrka. Już miała ją skrupulatnie wyrzeźbić przy pomocy wyobraźni, gdy kolejny raz została wzniesiona nad ziemię.

Tym razem stwór przycisnął ją do pręta, po czym oplótł kawałkiem pordzewiałego łańcucha. Krople krwi z rany na brzuchu splamiły bierwiona. Na ten widok istota kolejny raz oblizała usta i wydała z siebie rechot oszalałej hieny.

Stworzeni w świecie, którego fundamentem jest cierpienie – stwierdziła, przewlekając przez oczka kawałek metalu. – Podatni na choroby i ból odchodzicie tak samo, jak żyliście: omamieni trwaniem w iluzji.

Gówno mnie obchodzi twój bełkot. – Iga kolejny chciała splunąć w stronę istoty, lecz tak zaschło jej w ustach, iż nie zdołała tego zrobić.

Pani tego świata podeszła do paleniska i wyciągnęła z niego nadpaloną szczapę. Płomienie pełgały na powierzchni jej jedynego oka; przepełniona krwią źrenica wlepiona była w ranną kobietę, jakby pierwszy raz obserwowała mękę ludzkiej istoty; choć może to po prostu umiłowanie do makabry, jakim nacechowani są również ludzie? W końcu… każdy lubi oglądać widowisko krzywdy i śmierci, póki, oczywiście, los ograniczy go do roli widza.


*


Matka i córka, mimo oddzielających je światów, uległy spleceniu; obie walczyły z jednym przeciwnikiem – obie na szali postawiły własne życie. Dagmara kreśliła na kartce bloku niezrozumiałe znaki i słowa. Wszystko to robiła bezwiednie; pierwszy raz w życiu zanurkowała tak głęboko, rozpalając drzemiący gdzieś głęboko potencjał do tego stopnia, iż jej ciałem wstrząsały spazmy. Nie mogła wiedzieć, że za plecami, w rytm błysków żarówek, pojawia się i znika Pani spod czerwonego nieba.

Tymczasem, w świecie szkarłatnych gwiazd, Iga obserwowała dziwne zjawisko; jeszcze chwilę temu stwór pewnym krokiem szedł w stronę stosu, by go podpalić, gdy niespodziewanie nadbiegł wiatr; niewidzialna pięść uderzyła istotę z taką siłą, iż ta opadła na kolano, po czym zgrzytnęła wypełniającymi usta rekinimi zębami.

Jestem, mamo. Nie pozwolę cię skrzywdzić!

D… Daga? Kochanie to ty?

Kocham cię mamusiu.

Wichura zaatakowała istotę ze zdwojoną siłą. Tym razem Pani spodziewała się ataku i nie tylko z powrotem stanęła na nogi, lecz też zrobiła krok w stronę paleniska. W dłoni wciąż ściskała płonącą szczapę. Na jej twarzy (nawet w tym pieprzonym oku!) pojawiły się oznaki zadowolenia. „Mam cię, suko – mówiły jej wykrzywione jadowitym uśmiechem usta. – Nie powstrzymasz mnie ani ty, ani twoja pieprzona córeczka!”. Właśnie wtedy nastąpił kolejny cios. Siłą przypominał uderzenie huraganu. Biały płaszcz zamienił się w kawał postrzępionej szmaty. Skórę koloru otchłani pokryły setki małych nacięć, z których wypłynęła (zadziwiająco zwyczajna) krew o bardzo jasnym odcieniu. Oko na piersi zaś… Iga nie mogła wprost uwierzyć, gdy usłyszała trzask i spostrzegła, że spojówka pękła niczym rozbity kineskop. Gęsta substancja wyciekła przez siatkę pęknięć, plamiąc uda i kolana stwora.

Precz od mojej mamy!

Raz za razem nadchodziły uderzenia. Potwór wyciągnął twarz ku niebu, otworzył usta (bez problemu zmieściłaby się w nich piłka do koszykówki) i ryknął tak, iż dziewczynę i kobietę przeszedł dreszcz.

Czyżbyś pierwszy raz poczuła smak przegranej!? Obyś rozpadła się na kawałki! – Nadzieja dodała Idze sił. Widziała, że Pani w białym płaszczu nie może zrozumieć, jakim cudem przegrywa. Tymczasem jej ciało pokrywały kolejne rany; niewidzialna siła odrywała kolejne elementy, krusząc oko na piersi. W końcu nogi zadrżały – nie zdołały utrzymać ciężaru ciała. Istota padła twarzą w trawę prawie jak rewolwerowiec po przegranej potyczce.

Dagmara! Zrobiłaś to! Kochanie, uratowałaś mnie!

Piętnastolatka widziała, co zrobiła. Młode serce przepełniła nadzieja, że wszystko dobrze się skończy. Pozwoliła sobie nawet, by na sekundę wyjść z transu i zapanować nad rozdygotanym ciałem. Właśnie wtedy zauważyła, że żarówki przestały migotać, a światło koloru nasyconej krwi na stałe oblało ściany pokoju. Ktoś za nią stał. Palce zakończone ostrymi paznokciami oplotły szyję dziewczyny, głos łamaną polszczyzną rzekł:

Dziadek dobrze się spisał. Prawdziwy z ciebie skarb.

Zostaw…

Pani spod czerwonego nieba – może jedna z jej wersji lub sióstr – obróciła nastolatkę i ścisnęła jej twarz między kciukiem a palcem skazującym. Następnie dodała:

Chcesz, żebym poszła do sypialni i wypruła flaki twojemu tatusiowi?

Dagmara pokręciła głową. Teraz szlochała już na całego.

Dobrze. W takim razie bez szemrania zrobisz, co karzę. Zrozumiano?

Skinęła głową. „Czy to dzieje się naprawdę? – pomyślała, ocierając rękawem kolejne łzy. – Przecież zrobiłam wszystko, co w mojej mocy… Mamusia przeżyła, pewnie zdołałbym ją sprowadzić do domu przez podziemia… Jakim cudem wszystko trafił szlag!?”.

Jesteś wyjątkowa – stwierdził stwór. – Niestety bycie wyjątkowym wcale nie oznacza czegoś pozytywnego. Na twoich rodziców, na przykład, sprowadza tylko ból.

Dziewczyna ostatni raz zdążyła zerknąć przez okno i pożegnać trwające w uśpieniu Miasto Mgły. Chwilę później zniknęła. Pokój utonął w ciemności – cztery ściany wypełnione pamiątkami osoby, której nikt miał już nigdy nie zobaczyć.


*


Po rozmowie z kobietą o jednym zębie i mało apetycznym pieprzyku Piotr otworzył pordzewiały kawał blachy, niegdyś służący jako drzwi, a następnie zagłębił się w podziemia Miasta Mgły. W razie, gdyby nic nie nie znalazł na dole (wiedział, że tak będzie) w kieszeni niósł trutkę na szczury, którą zamierzał odebrać sobie życie. Nie ponaglał tej chwili. Nie czuł strachu, czy pukającego do bram świadomości obłędu. Wbijał się w labirynt podziemnych korytarzy z godnością niczym skazaniec kroczący w stronę krzesła elektrycznego, rozumiejący, iż to jedyny sposób, by zyskać ukojenie. Pan Grzelewski, ojciec Piotrka, lata wcześniej powiedział swemu synowi, że za największy dar nie uważa pieniędzy, czy przyjaciół, lecz spokój; spokój zewnętrzny i – znacznie ważniejszy – spokój wewnętrzny; „ponieważ nie ma nic gorszego od emocjonalnych sztormów i mentalnego cierpienia; kiedy to wykrwawiasz się każdego dnia, lecz nikt nie dostrzega twych ran. Aż do chwili, gdy stajesz poza czasem i poza życiem”.

Rzuciwszy snopem latarki na jedną ze ścian, mężczyzna spostrzegł napis, głoszący: „Ten świat skończy tak samo; zdegradowany do monotonii otchłani – wieczności krwawego oka – wędrować będzie niczym dom pozbawiony lokatorów. Każdy, kto zajrzy do jego wnętrza – jest stracony ”.

Co to za pierdolenie? – rzucił w stronę betonowych ścian, po czym wytrząsnął z paczki papierosa i go odpalił. – Ktoś wypił za dużo kompotu z maku!

Perun słynęło nie tylko z zabytków, ponurej atmosfery i legend miejskich oscylujących wokół wszelkiej maści tematów paranormalnych, ale też masowego spożywania polskiej heroiny. Wynaleziona w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym szóstym substancja zbierała żniwo w Polsce w okresie PRL-u, a w Perun została jeszcze kilkadziesiąt lat po zmianie ustroju. Wielu badaczy zastanawiało się, dlaczego akurat w tym dolnośląskim mieście wciąż, niczym grzyby po deszczu, wyskakiwały kolejne zastępy straceńców ryzykujących zdrowie i życie dla haju. Niestety nie znaleźli odpowiedzi na to pytanie; w każdym razie takiej odpowiedzi, którą mogliby przedstawić opinii publicznej.

Butelki po winie. Słoiki po zupie z maku, strzykawki… Jakim cudem narkomani zapuszczali się tak głęboko pod ziemię i znajdowali drogę powrotną? Według telefonu idę dobrą godzinę, a wciąż znajduję ślady ludzkiej bytności!

Kto powiedział, że wielbiciele opiatów opuścili podziemia? Strzykawki mogą leżeć tu od lat, a ich właściciele leżeć gdzieś w ciemności w formie sterty kości.

Eksploracja odwracała uwagę Piotrka od głównego celu wędrówki. Zawsze lubił się przemieszczać i poznawać dziwne miejsca. Podziemia pobudzały jego wyobraźnie od niemal dwudziestu lat, lecz nie wszedłby do nich, gdyby w domu czekały ukochane dziewczyny. Niestety obie zniknęły. Tydzień temu oficjalnie zostały uznane za martwe. Sąsiedzi plotkowali, iż Piotrek bił i pił – dlatego uciekły z granicę. Na ulicy napadały go feministki, machając rękami i wrzeszcząc, że to on – „drapieżny samiec!” – najpierw skatował swoją rodzinę, by nocą wrzucić ich zwłoki do jeziora! Grzelewskiego obsmarowały też gazety i śledzili niestabilni emocjonalnie aktywiści w nadziei, iż popełni jakiś błąd, który potwierdzi ich teorię o zamordowaniu matki i córki. Kilka razy rozkrwawiono mu twarz pazurami, innym razem skopało go czterech odzianych na czarno mężczyzn… Końcem końców, po niemal czterech miesiącach, wyskoczyła w końcu kolejna sensacja; „poszukiwacze sprawiedliwości” zaś ograniczyli się do plucia jadem na twitterze i wysyłania maili z groźbami pozbawienia życia.


*


Błądził korytarzami przez kolejne dwie godziny. Czym głębiej się zapuszczał, tym więcej wilgoci wypełniało powietrze. Powoli znikały też ślady ludzkiej aktywności. Ostatnim, co znalazł, były zwęglone kości. Ktoś najprawdopodobniej odebrał sobie życie poprzez spalenie. Betonowe, zaokrąglone u góry, ściany pokryła sadza. Piotrek doszedł do wniosku, że nieznajomy (bądź nieznajoma) zginął lata wcześniej, ponieważ resztki nie wydzielały zapachu. Rozwarta szczęka świadczyła, iż ktoś umierał w potwornych cierpieniach. „Najwyraźniej – pomyślał Grzelewski – życie doświadczyło tę osobę tak dotkliwie, iż nawet wizja śmierci w płomieniach, nie mogła jej przerazić… Ilu takich samotnych, złamanych chaosem egzystencji jednostek odeszło z tego świata daleko poza zasięgiem reszty zapracowanych ludzkich mróweczek? Dlaczego, mimo ukochanej córki i żony, egzystencja od dzieciństwa przypomina mi zataczanie kół w celi śmierci? Czyżbym został artystą tylko z powodu przytłaczającej świadomości nieistotności?”.

Skondensowane, ostre niczym szpikulec do lodu, cierpienie zmaterializowało się w jego klatce piersiowej – ruszyło w stronę gardła, miażdżąc po drodze tkankę i wyłamując kości. Schodził właśnie schodami, osaczony szumem wody i byłby spadł, gdyby nie zacisnął dłoni na poręczy. Kawał wprawionego w kamień pręta ledwo trzymał się kupy, lecz spełnił swoje zadanie – Piotrek dotarł na dół cały, by wybrać jeden z czterech korytarzy (każdy wyglądał tak samo) i ruszyć dalej.

Może jestem już pod dnem jeziora? – zapytał samego siebie, by choć na chwilę zagłuszyć ryk spływającej wody. Oczy wlepiał w spękane ściany, z których sączyła się kropla za kroplą.

Nagle wyobraził sobie, że gdzieś nad głową ma potężną wodną masę. Wewnętrzny głos szepnął:

Zdążyłbyś zrozumieć, że umierasz, gdyby jezioro zdecydowało się zmiażdżyć tunel i wedrzeć do wnętrza konstrukcji?

Szarpnął nim atak klaustrofobii. Ściany naparły; ciemność wypełniły twarze jego ukochanych; Dagmara i Iga wrzeszczały z bólu i zdziwienia. „Gdzie byłeś? – pytały powidoki spod powiek mężczyzny. – Gdzieś się, kurwa, podziewał, gdy rozszarpywano nas na kawałki!? Zasługujesz na wszystko… Na cały ból, który masz przed sobą!”. Złapał oburącz głowę, zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Odganiał myśli, póki serce nie zwolniło biegu, a wyobraźnia nie zrejterowała w najdalszy kąt czaszki.

Dotarłeś do ostatniej prostej. Dlatego jest tak ciężko. Koniec zawsze przychodzi trudno, bo człowiek gotowy jest na śmierć, w każdej chwili, tylko nie w tej, w której przychodzi mu umrzeć. Głowa do góry. Ty większość marszu masz już za sobą, współczuj więc tym, którzy właśnie przychodzą na świat, nie wiedząc, co ich tak naprawdę czeka.

O dziwo pomogło. Wystawił przed siebie dłoń z telefonem (bateria ledwo dyszała), po czym ruszył w głąb kolejnego z tuneli. W pewnym momencie woda sięgnęła mu do kolan; później, czołgając się przez zawaloną część chodnika, niemal ugrzązł między prętami zbrojeniowymi. Ostatecznie jednak, z kilkoma rozcięciami i przemoczonym płaszczem, dotarł do groty i wyżłobionych w skale stopni. Tym razem nie miał poręczy, więc w razie kolejnego mikro-załamania czekał go upadek i krwotok wewnętrzny. Oczami wyobraźni widział, jak leży w ciemności, przez godziny słuchając stukotu kropel i powoli odchodząc do nicości. Nie miał zbyt wiele czasu na fatalistyczne gdybanie, ponieważ zmarznięte palce odmówiły posłuszeństwa i upuściły telefon wprost na kant stopnia. Ekran pokryły siatki pęknięć – latarka zgasła. Został sam na sam z mrokiem i wilgocią głęboko pod powierzchnią ziemi.

Kurwa, kurwa, kurwa! – Chciał włożyć w przekleństwo dużo siły, lecz nie zdołał tego zrobić. Niemal wyszeptał te trzy słowa, by następnie wyciągnąć dłonie niczym lunatykująca postać z kreskówki i ruszyć w dalszą drogę.


*


Zostało mu do przejścia nie więcej niż pięć stopni, gdy w mroku zalśniły dwa czerwone punkty.

Nie wiem, jak to zrobiłeś. Nie wiem, jak tu dotarłeś, ale jestem w szoku – rzekł zachrypnięty głos. Piotrek od razu zrozumiał, że ma do czynienia z wieloletnim palaczem bądź osobą w podeszłym wieku. – Słyszysz zdziwienie? Wiesz, że nie dziwiłem się od stuleci!? Naprawdę mnie zaskoczyłeś! Pieprzony śmiertelnik nie tylko przeszedł przez tunele, które w każdej chwili grożą zawaleniem, lecz też wybrał odpowiednie korytarze i zejścia, dzięki czemu dotarł na samo dno jeziora; do szczątków pewnej świątyni i mojego domu zarazem.

Czy wiesz, co stało się z moją rodziną?

Ha! Czy wiem, co się stało z twoją rodziną? Człowieku! Straciłeś ją przeze mnie! Ja jestem winny temu, że obie, tak matkę, jak i córkę, trafił szlag.

Dlaczego to zrobiłeś?

Ludzkie słowa przemieszane z warczeniem wilka. Niby samobójca, ale wciąż płonie w nim ogień. Chyba tylko dlatego, mimo ułomności i plugastwa, pozwolili wam wciąż trwać; z powodu wpadania w skrajności i skłonności do bratobójstwa homo sapiens stanowi przednią rozrywkę nawet dla samej wieczności.

Grzelewski, zamiast bawić się potyczki słowne, zacisnął dłonie i ruszył przed siebie. Nie zwracał uwagi, że otacza go nieprzenikniony mrok.

Stój spokojnie, bo cały wysiłek dostania się do ruin pójdzie na marne, jak sobie głowę o kamień rozpieprzysz.

W tym momencie rozbłysło światło. Oczy Piotra potrzebowały chwili, by przystosować się do nowych warunków. Gdy w końcu to zrobiły, mężczyzna powiódł wzrokiem dookoła. Stał po prawej stronie okrągłego pomieszczenia. Od ziemi aż po wypełniony stalaktytami szczyt jaskinię pokrywały przypominające glify znaki. To z nich, pulsowaniem, wypływał czerwony blask. Po lewej stronie, na kamiennej ławie, siedział staruszek z wytatuowanym na dłoni okiem.

Robi wrażenie, prawda? Spoglądasz na ściany, które są starsze od twojego narodu. Niegdyś było wiele podobnych budowli, lecz większość pochłonęła ziemia i chrześcijańskie miłosierdzie. Tą czeka podobny los, choć muszę przyznać, że Perun jest miejscem jedynym w swoim rodzaju; tutaj naprawdę wiele można zdziałać i zajrzeć do niejednej rzeczywistości.

Skończ z pieprzeniem. Nie obchodzi mnie nic, prócz losów mojej rodziny. Gdzie oni są i dlaczego ich skrzywdziłeś?

Nieznajomy przeczesał resztkę siwych włosów i stuknął laską. Wyglądał na znudzonego.

Skąd te oskarżenia? Jestem tylko nieszkodliwym starcem!

Zabiję się, sukinsynu.

Powiedział człowiek! – Staruszek ostatnie słowo wypowiedział z taką pogardą, aż Piotrkowi zjeżyły się włosy na karku.

Ciekawy jestem, czy będziesz taki hardy, jak zobaczysz swoją żonę.

Iga jest tutaj? W tej chwili mi ją pokaż!

Jesteś tego absolutnie pewny?

Rusz się, dziadku.

Ludzie nie wiedzą, czego chcą – rzekł, znaczniej ciszej, jakby do siebie nieznajomy. Następnie kolejny raz stuknął laską. Jaskinia zadrżała. Podłoga na środku rozstąpiła się. Do pomieszczenia, niczym tajna broń szalonego naukowca, wjechał przedmiot. Nie był nim, niestety, wynalazek służący do osiągnięcia dominacji nad światem, lecz katafalk z czarnego kamienia. Leżało na nim ludzkie ciało – przypominało kurczaka wyciągniętego z piekarnika i wciąż się ruszało. Grzelewski usłyszał jęk. Spojrzał na pozbawione warg usta i oczy bez powiek. „A więc tak wygląda ktoś, kto spłonął żywcem, lecz zamiast umrzeć, wciąż cierpi, jakby trafił do katolickiej odmiany piekła” – pomyślał.

To nie… Iga. Nie wierzę… Nie możliwe. Kłamiesz!

Nieznajomy kilka razy uderzył językiem w podniebienie i pokręcił głową, przywołując na twarz grymas zniesmaczenia.

Po piętnastu latach wspólnego życia nie poznajesz własnej kobiety? Typowy facet!

Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale nie wytrzymał i ryknął śmiechem. Romek podbiegł do niego i zaatakował. Bez opamiętania okładał pomarszczoną twarz pięściami. W końcu opadł z sił i ze z grozą spostrzegł, że nie wyrządził mężczyźnie najmniejszej krzywdy.

Aaaaaa – wychrypiała Iga i zadrżała. Miejscami spod spalonego mięsa wystawały kobiecie kości. – Aaaaaa…

Twoją żonkę spalono na stosie pięć miesięcy wcześniej. Wiem, że powinienem ukrócić jej ból, ale dawno nie smakowałem tak przepysznego cierpienia.

Jesteś potworem…

Facet wzruszył ramionami.

Z twojego punktu widzenia: tak. Odbieracie otoczenie bardzo płasko. Dobro i zło; czerń i biel; miłość i nienawiść. Słowa, słowa i jeszcze raz słowa. Nic to nie znaczy dla bytów, które poruszają się daleko poza sferą ludzkiej wyobraźni.

Czy moja córka… Czy ona też tak…

Opowiem, co się stało z Dagmarą, ale pod jednym warunkiem.

Grzelewski podszedł do żony, padł na kolana i się rozszlochał. Nigdy w życiu nie był tak blisko utraty zmysłów.

Mów – wyszeptał.

Jak się tu dostałeś?

Zamiast odpowiedzieć, Piotrek wyszarpnął z kieszeni płaszcza kartki i rzucił je na podłogę. Krwawy blask pokrył znaki pozostawione przez Dagmarę i szkice podziemi Perun.

Ha! Smarkula jest przebiegła! Zanim zabrała ją Pani, zostawiła wskazówki, jak mnie znaleźć… Choć może łudziła się, że wygra i tędy sprowadzi matkę z krainy Szkarłatu? Ech… Młodość jest pełna naiwności. Prawda?

Gdzie. Moja. Córka.

Twoja córka jest architektem. Jednakże, zamiast budynków, wznosi światy.

Architektem… Nie rozumiem.

Bez względu na to, czy byśmy ją znaleźli, Dagmara i tak długo by z wami nie została. Ci, którzy potrafią manipulować fundamentalnymi jednostkami składowymi, załamują się pod ciężarem własnej wiedzy i wpadają w szaleństwo. Tymczasem, dobrze pokierowana, pozwoli stworzyć kolejne piekiełko dla istot niższych; takich jak ty i twoja żonka.

W Piotrku rozpacz mieszała się z nienawiścią. Wiedział, że nic nie może zrobić. Niewiele z tego wszystkiego zrozumiał, lecz nie zamierzał (po prostu nie mógł!) dać za wygraną.

Błagam… Skoro ludzie to dla was… Dla ciebie nic takiego, oddaj mi żonę. Przywróć ją do zdrowia. Pozwól też wrócić córce. Chciałbym z nią porozmawiać ostatni raz. Dowiedzieć się, czy tam… Tam, gdzie jest, nie dzieje jej się krzywda. Błagam!

Staruszek przetarł twarz dłonią. Przez dobrą minutę przyglądał się płaczącemu Grzelewskiemu.

Jesteś w stanie oddać dla nich wszystko, prawda?

Bez wahana.

Emocje to najgorsza z rzeczy, jaką tamci dla was wymyślili. Uwikłałeś się w przywiązanie. Kochasz kogoś bardziej od siebie… Czysty absurd!

Proszę…

Dobrze już. – Kolejne stuknięcie laską. Katafalk wraz ze spaloną kobietą połknęła podłoga. – Nie jęcz, bo rzygać się chce. Wrócisz do domu cały i zdrowy. Iga też. Jak powiedziałem wcześniej: może kiedyś zobaczysz Dagmarę, nie łudź się jednak, iż przypominać będzie kochaną nastolatkę, jaką nosisz w pamięci. W zamian zaś nakarmisz mnie bólem. Tylko taką zapłatę przyjmuję.

Piotrek podniósł głowę. Twarz miał pokrytą mieszaniną łez i smarków.

N… nie rozumiem.

Dziadek wyszczerzył zęby, ukazując czarne dziąsła.

Ależ rozumiesz, worku kości. Skoro Sekator z Perun nie może wywiązywać się ze swoich obowiązków, ty zastąpisz jego miejsce. Sprowadzisz ból na niewinnych, nieznanych ci ludzi, by utrzymać w zdrowiu ukochaną małżonkę i umożliwić spotkanie z córką. No, co ty na to?

Mam zabijać niewinnych?

Masz zabijać najniewinniejszych! A kto jest najniewinniejszy pod waszym przeklętym słońcem!? – Teraz Dziad niemal krzyczał. W jego oczach pełgał blask koloru krwi z taką intensywnością, iż Grzelewskiemu wydawało się, iż pod czaszką zamontowane ma reflektory samochodu. – Dzieci! Twoim celem; celem, któremu wyprujesz flaki i odetniesz łepetynę, jest dziecko. Nie jedno, nie pięć, lecz dziesiątki pieprzonych smrodów!

Jesteś popierdolony!

Twoja opinia jest równie istotna, co zdanie schnących na chodniku odchodów. Wchodzisz w układ, czy kończymy tę grę?

Nagle Piotrek usłyszał słowa kobiety, z którą rozmawiał przed wejściem do podziemi:

Niewiele różnisz się od zjawy… Dziwne, że jeszcze rzucasz cień…

Bez nich i tak jestem potępiony – wyszeptał, rozkrwawiając paznokciami czoło. Szkarłatne łzy spłynęły mu na brwi. W końcu, ociągając się, odparł: – Dobrze. Zgadzam się.

Starzec odchylił głowę i zarechotał. Jego grdyka chodziła w górę i w dół, a śmiech szalonego klauna niósł się aż po szczyt jaskini; pełzł przez wiekowe korytarze i wprawiał w drżenie wypełniające je krople wody. Miasto Mgły miała wypełnić kolejna fala morderstw i lament zrozpaczonych rodziców.


***

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Okaleczony Las

  Obecną porą powinny władać zwłoki. Ten plugawy stan pozbawiony uprzywilejowania; kiedy pierwiastek boski opuścił mięso, przez co mięso ...